W Taicang ze zmiennym szczęściem…czas na “rehabilitację” w Rzymie
“Hola, hola Amigos”, czas na kilka słów podsumowania mojego ostatniego miesiąca, który nastąpił po ukończeniu 50 km na Słowacji. Jak można się domyśleć z tytułu tego postu, zdecydowałem się na wylot na IAAF Race Walking Challenge do Taicang (Chiny), gdzie wystartowałem po 5 tygodniach od ostatniego wyścigu. Cel i plan był szczytny, aby pojechać i powalczyć o jak najlepszy wynik w granicach 1:21:00. Jednak rozczarowanie przyszło szybciej, niż się spodziewałem, ponieważ już na 5 km dystansu wiedziałem, że wszystko “idzie” nie po mojej myśli. A wyglądało to tak, że poleciałem 2 dni przed startem do Szanghaju, gdzie byłem już w czwartek (23 kwietnia) wieczorem, piątek cały dzień odpoczynek – na rozprostowanie kości, i w sobotę (23 kwietnia) rano o 8.30 start. Stosunkowo wcześnie, niczym na 50 km, ale wszystko z myślą o dobrych warunkach pogodowych, aby można było “chodzić” szybko. I cóż, pogoda była dobra, temperatura w granicach 16-18 stopni, deszczowo. Jedyne co mogło przeszkadzać, to wyłącznie padający deszcz. Ruszyłem z grupą, w której była spora moich znajomych z Meksyku, kolega z reprezentacji Jakub Jelonek i inni. Ale jak już napisałem na 5 km zaczęła się katorga…, tzn. zacząłem mieć bardzo ciężki oddech i ogólnie problem z oddychaniem. Czyżby to było błędem, że przyleciałem za wcześnie czy to jednak zły dzień i nie służący mi klimat azjatycki? Staram się to rozłożyć na czynniki pierwsze, należy wyciągnąć oczywiście z tego wnioski, aby się to nie powtórzyło chociażby za rok. Wracając natomiast do wyścigu to pomimo tego, że zacząłem odstawać z grupy prowadzącej stwierdziłem, że idę do końca, choćby się działo nie wiem co. No bo w sumie po co przyleciałem 1o tys. km? żeby zejść…nie, mówi się trudno, gra się tak jak pozwala przeciwnik, a dziś był nim dla mnie mój własny organizm – on mnie zawiódł. No i doszedłem do mety na 14 miejscu z średnim czasem (słabym – nie oszukujmy się) – 1:24:38. Cóż, nie zawsze się wygrywa, tym razem nie wróciłem z tarczą, a raczej na tarczy :), ale przynajmniej żywy :):)
Ten gość wygrał – PEDRO DANIEL GOMEZ
Wypada pogratulować chłopakom z Meksyku, którzy rozstrzygnęli wyścig na swoją korzyść inkasując $$$ i punkty do challenge’u. Zwyciężył Daniel Gomez z wynikiem 1:20:52. Hmmm…tyle to ja chciałem nachodzić, a tu lipa :):) Ale żeby wygrać, trzeba grać, a ja tym razem nie trafiłem nawet “trójki”, więc należy zmienić system gry, to następnym razem w “kolekturze” powinno być lepiej. W myśl co cię nie zabije, to cię wzmocni. Gratulacje również dla Kuby Jelonka za walkę i 13 miejsce w tych zawodach.
Dwa OMARY, jeden lepszy od drugiego :):)
Tak to wyglądało w skrócie. Wnioski wyciągnięte. Kilka kwestii trzeba zmienić i wracam jeszcze do gry na 20 km. Aktualnie przebywam w Spale na zgrupowaniu i już 5 maja lecę do Rzymu, gdzie 7 maja o g.16.30 wystartuję w drużynie z kolegami z reprezentacji Polski (Dawidem T., Jakubem J. i Rafałem F.) w 1. Drużynowych Mistrzostwach Świata w chodzie sportowym na 20 km. Postaram się zmazać mój niesmak po starcie w Taicang. W sumie był to dla mnie zimny prysznic, tym bardziej, że dostało mi się również od mojego “coacha”, który nie przebierał w słowach w takiej sytuacji – w sumie nie dziwię mu się :):) Dlatego cóż, zapominam o Azji, a już żyję startem w Europie. Cytując klasyka o moim pseudonimie – “tam tanio skóry nie sprzedam” :):)
Pozdrawiam ze Spały,
Rafał Augustyn
MOŻLIWOŚĆ DODAWANIA KOMENTARZY NIE JEST DOSTĘPNA